„Przygotowanie protestu trwa co najmniej 2-2,5 miesiąca. Jeżeli nic się zmieni, jeżeli w dalszym ciągu będziemy mieć do czynienia z pauperyzacją tego środowiska, zawirowaniami organizacyjnymi, prawnymi czy podręcznikowymi, to trudno będzie powiedzieć, że protestu nie należy się spodziewać” – mówił na antenie radia RMF24 Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego, który był gościem Tomasza Weryńskiego w rozmowie „7 pytań o 7:07”.
W wielu domach gorącym tematem jest szkolna wyprawka, która konieczna jest do właściwego funkcjonowania każdego ucznia. A rok szkolny ma rozpocząć się już za półtora tygodnia. Nadal jednak nie wiadomo, czy nauczyciele nie będą zmuszeni do strajku, który w radykalnej opcji przedłużyłby wakacje, ponieważ nie miałby, kto prowadzić lekcji.
W grze jest wysokość podwyżek dla nauczycieli. Zwykle w takich przypadkach trwają negocjacje, ale tym razem szef ZNP przekonuje, że dialogu z rządem czy ministerstwem edukacji nie ma. Czy coś zmieniło się od początku sierpnia, gdy padły te słowa? Czy nad polską szkołą ciąży widmo paraliżu już na samym początku roku?
Tomasz Weryński: Panie prezesie, czy pierwszego września dzieciaki rozpoczną normalnie rok szkolny zgodnie z planem?
Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego: Z całą pewnością, jeżeli jakiekolwiek przeszkody będą towarzyszyły rozpoczęciu roku szkolnego, to nie będą one wynikały z działalności Związku Nauczycielstwa Polskiego czy jakiegokolwiek innego związku. Chcę bowiem powiedzieć, że ta najbardziej radykalna, najbardziej skrajna forma tego protestu, którą jest strajk, to jest rzeczywiście proces i przygotowanie tego, w myśl polskiego ustawodawstwa, trwa co najmniej dwa, dwa i pół miesiąca. Więc spokojnie rozpocznijmy ten rok, chociaż zapewne spokojny on nie będzie, patrząc na to, co wiąże się z jakością polityki edukacyjnej naszego kraju.
Ale wchodzi w grę takie rozwiązanie jak to w 2019 roku? Czy tak daleko się nie posuną nauczyciele?
Powtórzę, gdybyśmy, a musimy trzymać się literalnie przepisów ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, to proces przygotowania strajku…
Ja mówię o sytuacji za dwa i pół miesiąca.
Więc poczekajmy do tego momentu. Jutro rozpoczynają się rozmowy z Ministrem Edukacji Narodowej na temat nałożony niejako na agendę przez Ministra Edukacji. Zobaczymy, jakie będą rezultaty tych rozmów. Teraz korzystajmy z ostatnich dni wakacji – to jest apel do młodzieży. Natomiast na pewno, jeżeli nic w tym zakresie się nie zmieni, jeżeli w dalszym ciągu będziemy mieć do czynienia z tym, co wiąże się z pauperyzacją tego środowiska, z tymi zawirowaniami organizacyjnymi, prawnymi, czy nawet podręcznikowym, to trudno będzie powiedzieć, że tego protestu nie należy się spodziewać.
A jeżeli rozmowy z ministrem pójdą ok, no to wszystko będzie zgodnie z planem. Jeżeli natomiast jutro i w kolejnych dniach poczujecie, że nie ma dialogu, to co? 1 września nie będzie protestu jak w 2019, ale pan mówił o jakiś przeszkodach, co to może być?
Na pewno, jeżeli te jutrzejsze rozmowy z panem ministrem sprowadzą się do tego samego, do czego sprowadzają się od 7 grudnia, bo przypomnę, że ostatni raz rozmawialiśmy 7 grudnia.
On wtedy zerwał rozmowy.
Tak, a pan minister raczej komunikował się z nami i z innymi związkami zawodowymi za pośrednictwem mediów. Jeżeli te rozmowy nic nie przyniosą, jeżeli w dalszym ciągu będzie tak, że dwadzieścia parę tysięcy brakujących nauczycieli jest wynikiem m.in. działalności resortu, jeżeli gwałtowne załamanie finansów środowiska nauczycielskiego, które skupia się w wynagrodzeniu 3400 złotych brutto dla absolwenta uniwersytetu, który rozpocznie pracę, jeżeli mówimy o tym, że radykalnie pogarszają się warunki pracy, warunki organizacyjne i prawne nauczycieli, to bez wątpienia te decyzje będą musiały zapaść.
One początkowo będą miały charakter bardziej formalny, to będzie próba zewnętrznego pokazania naszej dezaprobaty poprzez wszystkie te formy zewnętrzne typu oflagowanie, oplakatowanie, spotkanie z rodzicami, spotkanie z samorządami czy spotkanie z politykami, którzy mają wpływ na naszą sytuację.
I jeżeli to nie przyniesie rezultatu, jeżeli w dalszym ciągu prace nad budżetem roku 2023 pokażą, że środowisko nauczycielskie przegrywa w zderzeniu z inflacją – a musimy powiedzieć, że przegrana nauczyciela, to przede wszystkim przegrana edukacji, przegrana ucznia, który jest solą tej edukacji – to bez wątpienia wszystkie trzy związki zawodowe mówią wyraźnie: musimy się liczyć także z bardzo radykalną formą protestu, którą jest strajk.
Pan mówi, że brakuje około 20 tysięcy nauczycieli, a rządzący z kolei odbijają piłkę mówiąc, że nie 20 a 13 tysięcy. Skąd taka różnica w szacunkach?
Panie redaktorze, szanowni państwo, nasze dane opieramy o strony kuratoriów oświaty i wychowania. Jeżeli pan minister zerknąłby na strony kuratoryjne, to tam są informacje, które wyraźnie pokazują, jaka jest skala niedoborów nauczycieli. Ona oczywiście w różnych momentach się waha, ale to są różnice idące w dziesiątki a nie w tysiące. Pan minister sobie tylko znanym powodem próbuje ten konflikt łagodzić, ale wystarczy zerknąć do internetu. Tam są tacy internauci, którzy obserwują strony, liczą – nie musi to być Związek Nauczycielstwa Polskiego. Wyraźnie widać, że w momencie, kiedy pan minister na konferencji mówił o 13 tysiącach brakujących nauczycieli, plus 4 tysiące pedagogów specjalnych, których brakowało, czyli już 17 tysięcy, to wówczas na stronach kuratoryjnych – 15 kuratoriów – ten niedobór zamykał się liczbą mniej więcej 19,5 tysiąca. Mówię 15 dlatego, że kuratorium łódzkie poprosiło o nieprzekazywanie informacji ze względu na to, że strona po prostu padła.
To nie jest próba epatowania opinii publicznej tymi wielkimi liczbami, tylko próba pokazania, że brak nawet jednego nauczyciela, który to problem pan minister poruszył na konferencji i bagatelizował to zjawisko, odbije się nie na panu ministrze, nie na politykach, ale na uczniach, dlatego że oni 2 września, już w dniu normalnych zajęć, przyjdą i zobaczą albo zastępstwo, albo będą mieli nauczyciela, który nie jest specjalistą w tym zakresie i to oni będą głównymi beneficjentami niedoborów kadrowych. To słowo beneficjent musi zabrzmieć w odpowiednim negatywnym kontekście i na to zwracamy uwagę, że nie można z tego trywializować, bagatelizować i nie można mówić „szkoła sobie poradzi”.
Szkoła sobie poradzi, tylko czym innym jest nauczenie matematyki przez nauczyciela matematyki, a czym innym jest wykładanie tejże matematyki przez nauczyciela fizyki, chemii lub innego przypadkowego nauczyciela, który w danym momencie, mając okienko, będzie przez tego dyrektora wysyłany na to zastępstwo i na to związek zwraca uwagę. To jest taka działalność doraźna, ale z drugiej strony – mówimy wyraźnie – w polskiej szkole mamy lukę pokoleniową. Średnia wieku nauczycieli to 45-48 lat.
My za moment znajdziemy się w sytuacji pielęgniarek, gdzie panie pielęgniarki mówiły, że w służbie zdrowia pracują osoby powyżej 55. roku życia. Taka sytuacja grozi także nam, nauczycielom i na to zwracamy uwagę i próbujemy o tym mówić przynajmniej od kilku lat, żeby temu procesowi położyć tamę i zacząć rzeczywiście naprawiać system edukacji.
Panie prezesie, wróćmy jeszcze na moment do tej opcji atomowej, czyli taki strajk totalny, o którym mówiliśmy, że pewnie byłby możliwy za jakieś trzy miesiące. Czy sądzi pan, że uda się zmobilizować nauczycieli do takiego strajku po 2019 roku, kiedy ten strajk się nie udał, nie osiągnęliście efektów?
Porządkując te sprawy, ja mówię, że proces przygotowania takiego strajku trwa dwa i pół miesiąca, natomiast nie oznacza to wcale – mówię wyraźnie – że ten strajk pojawi się w listopadzie.
Czyli mówimy hipotetycznie.
Nie ukrywam, że związki zawodowe na ten temat rozmawiały. W ubiegłym tygodniu spotkaliśmy się z Forum Związków Zawodowych. Mamy tutaj określony scenariusz. Ba, są także pewne projekcje kalendarzowe, czasowe. Ale naprawdę nie chodzi o to, żebyśmy dzisiaj podgrzewali i tak gorącą atmosferę, przynajmniej w Warszawie i mówili o jakichś konkretnych datach. Co do strajku roku 2019, to przypominam, że w momencie rozpoczęcia strajku Solidarność z tego procesu się wycofała, podpisała porozumienie z rządem, co miało pewien mentalny i moralny wpływ na postawę tysięcy nauczycieli. Ale nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, że ten strajk zakończył się porażką, bo przypomnę, że cały proces uruchamianie podwyżek – na pewno nie takich, o których mówiliśmy przystępując do strajku, to mówię bardzo wyraźnie – został jednak ten proces uruchomiony i te dwie transze podwyżkowe się pojawiły.
Ministerstwo Edukacji wycofało się z całej reformy pragmatyki zawodowej nauczyciela w zakresie tego, co wiąże się z jego sytuacją formalno-prawną w szkole, czyli ocena pracy i te procedury, które były z tym związane. Natomiast na pewno nie został osiągnięty cel ten ostateczny jakim była walka o tą kwotę podwyżki. Czy to będzie skutkowało postawą taką a nie inną nauczycieli w momencie kiedy związki podejmą decyzję, to jest ważne pytanie i to jest bardzo istotny problem. Tylko powtórzę, to już jest indywidualna decyzja każdego z nauczycieli. Związki zawodowe jako jedyne w tym zakresie mogą stworzyć taką platformę formalno-prawną do tego, żeby taki strajk przebiegał zgodnie z prawem. Natomiast decyzję w tej sprawie, czy wezmę, czy też nie wezmę udziału w strajku podejmuje indywidualnie nauczyciel.
Problem z tym strajkiem wiąże się także z faktem, że zgodnie z ustawą o sporach zbiorowych udział w strajku, co jest oczywiste, jest bezpłatny. I tutaj wielu nauczycieli ma uzasadniony żal do organów prowadzących, bo samorządy mówiły: dobrze, spróbujemy wam to jakoś zrekompensować, spróbujemy zadośćuczynić materialnie procesowi oczekiwania wzrostu wynagrodzeń. A jak przyszło co do czego, to samorządy się z tego wycofały, zaoszczędziły kilkadziesiąt czy kilkaset milionów złotych na niewypłaconym wynagrodzeniu. I tutaj rzeczywiście mają powód do tego, żeby zastanawiać się, w tej mizerii finansowej, w której tkwią nauczyciele, czy ubytek kolejnych kilkuset złotych jest tym obciążeniem, któremu podołają. I tutaj naprawdę wielu z nich znajduje się w trudnej sytuacji.
Ale mówimy wyraźnie, jeżeli będziemy się tylko biernie przyglądać temu co rząd nam funduje i akceptować 4 procentową podwyżkę przy 16 procentowej inflacji, jeżeli to akceptujemy, to jest to nasz indywidualny wybór. Natomiast na pewno patrząc na kierownictwo wszystkich trzech central związkowych, mówimy wyraźnie, że my się z tym nie zgadzamy.
Proszę powiedzieć, jak pan sądzi, czy dzieci z Ukrainy, które będą od 1 września również w polskich szkołach, będą pod odpowiednią opieką? Jest pan w tym temacie spokojny?
Dziękuję, że pan ten problem poruszył, bo na te nasze polskie problemy nakłada się także ta jedna wielka niewiadoma – z jaką liczbą dzieci ukraińskich spotkamy się w polskich szkołach i jak te szkoły będą do tego przygotowane, bo to jest bardzo ważny problem. Gdybyśmy powiedzieli tylko o tym emocjonalnym stosunku nauczycieli do tego problemu, możemy być spokojni, damy sobie z tym radę. Jesteśmy do tego bardzo pozytywnie nastawieni. Te dzieci nie mogą być pozbawione opieki. Ale pytanie, jak sobie poradzi miasto, któremu nagle pojawia się liczba 30 tysięcy dzieci.
Właśnie, bo z jednej strony mówicie, że nie ma 20 tysięcy nauczycieli, a tych dzieci będzie zdecydowanie więcej.
Nie wiemy, ile tych dzieci będzie, nie wiemy. Związek od wiosny apelował do resortu, żeby zmienił zasady rekrutacji nauczycieli ukraińskich w polskich szkołach. To niewiele pomogło. Sam Związek Nauczycielstwa Polskiego przeszkolił ponad tysiąc nauczycieli polskich, jako nauczycieli języka polskiego jako języka obcego, chcąc pomóc tym dzieciom i nauczycielom ukraińskim. Ale tutaj naprawdę znajdziemy się w trudnej sytuacji. I ogromny apel do samorządów, abyśmy wspólnie dali temu radę, bo to tylko i wyłącznie na nas Ministerstwo Edukacji zrzuca odpowiedzialność i nas stawia w takiej a nie innej sytuacji.
Ale powtórzę, że żadne dziecko ukraińskie nie może tego wsparcia być pozbawione.